niedziela, 29 grudnia 2013

Tęcza Średniowiecza: czerwony

Do tego farbowania przygotowywałam się dłuuugo. Nie chodzi o stopień trudności - albowiem w założeniu wcale nie było trudniejsze, niż moje poprzednie eksperymenty z kolorkami - ale o cel. Celem była Czerwień.

Polowanie na Czerwoną Wełnę: rezultat.

Każdy, kto zajmował się trochę farbowaniem naturalnym, wie, że są kolory, które można uzyskać z łatwością: wszelkie odcienie żółtego, brązy, zgniła zieleń? Proszę bardzo! Natomiast niektórymi barwami Natura dzieli się niechętnie: prym wśród nich wiedzie niebieski (za który pewnie jeszcze długo się nie zabiorę), ale czerwony też nie jest często spotykany. Dla Dolnego Śląska we wczesnym średniowieczu najwłaściwszym sposobem pozyskania czerwieni byłoby zapewne użycie larw czerwca polskiego. Zdobycie czerwca byłoby jednak efektem cudu, albo długotrwałego polowania (nawiasem mówiąc, zdziwiło mnie niezmiernie, że ten rzadki owad nie znajduje się w Polsce na żadnej liście gatunków zagrożonych). Wybrałam zatem inny sposób na czerwień: użycie marzanny barwierskiej.


Z marzanną mam niejaki kłopot. Pobieżny przegląd Internetów ujawnił, że w zasadzie nie wiadomo, czy była ona w użyciu na terenie Polski we wczesnym średniowieczu. Tzn. są argumenty lingwistyczne za jej stosowaniem (np. pojęcie "broczyć krwią" wywodzące się od słowa "brocz", innej nazwy marzanny), ale z kolei sama roślinka wywodzi się ponoć z wybrzeży Morza Śródziemnego i Azji Mniejszej, a do nas miała przywędrować później, w ogródkach klasztornych. Jakby tego było mało, tutaj z kolei trafiłam na intrygujące powiązanie rośliny ze słowiańską boginką...

Cóż, są to wszystko na razie tropy i ślady niepotwierdzone. Na pewno będę usilnie tropić marzannę w mrokach dziejów - zależy mi na tej roślince :) A na razie po prostu zabrałam się za farbowanie.

W kwestii szczegółów przepisu na barwienie marzanną znowu odsyłam do książki W. Tuszyńskiej. Swój eksperyment zaczęłam od zaprawienia dwóch porcji wełny. W pierwszej znajdował się jeden motek wspaniałej, grubaśnej Drops Polaris i jeden mojej własnej produkcji: dubel z nieokreślonej górskiej owcy, każdy po ok. 100 g, a ponadto mała próbka ręcznie przędzionej wełny z owcy norweskiej. W drugiej: dwa razy Drops Polaris i takaż sama próbeczka jak w poprzedniej partii. Pierwszą porcję potraktowałam ałunem, kamieniem winnym i odstawiłam na 6 dni, drugą - tylko ałunem (i zostawiłam na jeden dzień).

Posiekany, suchy korzeń marzanny - 100 g - zamoczyłam, zgodnie z instrukcją na noc w niewielkiej ilości wody. Swoją drogą, marzanna ma bardzo ładny zapach - taki orzechowo-bakaliowy.

Oto jest marzanna.
Następnego dnia rozbełtałam namoczone korzonki w 4 litrach deszczówki i całość podgrzałam. Farbowanie zaczęłam od wełny zaprawianej w ałunie i kamieniu winnym - miałam nieśmiałą nadzieję na ciemną czerwień.

To nie jest otwarta jama brzuszna. To wnętrze mojego garnuszka z farbowaniem :)
Ciemna czerwień nie wyszła (ale nie mogę mieć o to dużych pretensji do WP Tuszyńskiej, albowiem WP Tuszyńska nakazała użycie miedzianego garnka, któregoż to nie posiadam). Wyszedł za to kolor ciemnej cegły, taki wspaniały rudo-pomarańczowo-makowy.

Pierwszą porcję (tę ceglaną) wyjęłam po trzech godzinach utrzymywania wywaru na granicy wrzenia plus nocy w stygnącym roztworze. Następnie wrzuciłam do wywaru część wełny zaprawioną tylko ałunem - tu kolorek wyszedł już znacznie jaśniejszy, w odcieniu łososiowym.

Na zdjęciu poniżej: Drops Polaris startowe, z pierwszego barwienia (u góry) i z drugiego barwienia.


A to poniżej to wełenka mojego przędzenia i mały kłębuszek takiejż wełenki niefarbowanej.



A tu próbeczki:


Cóż, podsumowując: może nie wyszedł mi do końca kolorek, o jakim marzyłam, ale z eksperymentu i tak jestem zadowolona :) A następnym razem użyję miedzianego kociołka (o ile jakiś upoluję) albo wrzucę garść drobniaków - i zobaczymy, co będzie.

3 komentarze:

  1. Kolorki bardzo ładne, zazdroszcze i mam nadzieje, że kiedyś dopadnę trochę marzanny.
    Co do czerwców to podobno gdzieś, nie wiadomo gdzie dokładnie występują na jednym stanowisku w Polsce. Miejsce ich życia jest ściśle tajne, chyba głównie ze względu na zapędy ultra poprawnych rekonstruktorów historycznych ;)
    Miedziane kociołki/misy są do kupienia u handlarzy sprowadzających różności z zachodnich pchlich targów. Może zamiast miedziaków sprawdziłby się kawałek miedzianego druta z jakiegoś kabla ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) na marzannę polowałam długo i wytrwale (do tej pory nie mogę sobie darować, że nie zrobiłam zakupów w Herbapolu, gdy jeszcze mieli zapasy). Dorwałam ją dopiero na emigracji, w sklepie internetowym z barwnikami naturalnymi. Co do czerwca, namierzyłam jakiś numer "Wiadomości Entomologicznych" z informacjami o jego występowaniu, tylko ździebko nieaktualnymi chyba (stanowiska sprzed 20 lat). Ale kusi mnie poszukać tych stanowisk w terenie, oj kusi... :)
    Miedziany kociołek mam nadzieję dorwać prędzej czy później, a na razie zostają eksperymenty z drobniakami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie mam tak samo z tymi wszystkimi okazjami na Allegro;)
      Haha, czyli mieli racje ;) szkoda, że tego jakoś nie można choć w małej części spróbować przenieść w warunki sztuczne i rozmnożyć, a później np. odnowić dawne stanowiska tak jak to się robi w innych przypadkach.

      Usuń