środa, 12 listopada 2014

Wczesne średniowiecze w Muzeum Śląska Opolskiego

Dzisiaj spędziłam dzień bardzo miło - na oglądaniu ciekawych rzeczy w towarzystwie równie co ja spaczonym na punkcie wczesnego średniowiecza :) Byłyśmy z Żywią w Muzeum Śląska Opolskiego - ja zbierałam materiały do Najdłużej Pisanego Licencjatu Świata a Żywia do Projektu Opolanka. Gmaszysko, położone w centrum miasta, nieopodal rynku, mieści w sobie wiele interesujących zbiorów, nas jednak najbardziej interesowała wystawa zatytułowana "Opole - gród, miasto, stolica regionu". Znajdują się tam eksponaty pozyskane przy okazji wykopalisk na Ostrówku - wyspie opływanej przez Odrę, na której stał ongiś gród z którego później wyrosło miasto Opole.

Widząc salę dosyć niepozornych rozmiarów, zwiedzający nie spodziewałby się Bóg wie czego. Niesłusznie. Zabytków jest dużo, są bardzo "smaczne" i mimo upchania ich ciasno w gablotkach, dość przejrzyście i logicznie wyeksponowane. Minusem - przynajmniej z punktu widzenia osób bardziej zainteresowanych tematem - są dość ogólne opisy oraz brak dokładnego datowania.

Mnie oczywiście najbardziej interesowały tekstylia, jednak doceniłam też urodę innych eksponatów. Żywia zaś śmiała się równo do wszystkiego. Miałyśmy możliwość obejrzenia i obfotografowania z bliska (poza gablotką, w świetle dziennym) kilku pasiaków i krajek, co pozwoliło nam docenić szczegóły ich wyglądu trudne do uchwycenia przy "zwykłym" zwiedzaniu (np. śliczny wtkany deseń na jednym z jedwabnych fragmentów). Zrobiłyśmy też oczywiście masę zdjęć pozostałym eksponatom (niestety, już w wersji zagablotkowanej). Część z nich wrzucam poniżej.

P.S. Warto też wspomnieć, że muzeum ma w sprzedaży informator na temat wystawy - publikacja zdecydowanie warta zakupu, za 10 zł otrzymuje się parędziesiąt stron z wyraźnymi, kolorowymi zdjęciami.

A oto trochę opolskich zabytków (zdjęcia powiększają się po kliknięciu):

Jeden ze słynnych opolskich pasiaków

Igły, szpilki i przede wszystkim cudne krajki
(ta górna tkana jest ze zdublowanej nici o grubości 0,5 mm,
żeby uprząść coś takiego, trzeba być mistrzem)

Woreczki kultowe - w lewym znaleziono żelazną igłę

Gablotka pełna smakowitości :)



Kabłączki na sto sposobów




Rękojeści noży  - ta górna to kość zdobiona techniką batikową,
pierwszy raz coś takiego widziałam
Ślicznie toczone wrzeciona
Mnóstwo rzeczy z wapienia: po lewej przęśliki,
po prawej wapień z dziurą po przęśliku :)

Jeszcze więcej przęślików, ładnie zdobionych
(zaciekawił mnie ten w prawym dolnym rogu, wyrzezany w pseudoruny :))

Drewniane jarzmo

Imponująca kolekcja drewnianych łódeczek


Nr 18 - składana brzytwa

Rękojeść pejcza (brąz)

wtorek, 21 października 2014

Tam i z powrotem, czyli Feima pod Hastings/There and back again - or Feima at Hastings

Miejsce mojego pobytu na czas jakiś ustabilizowało się w Ojczyźnie. Do Wielkiej Brytanii zaglądałam jednak i zaglądać będę z wielu okazji - a taką okazją, czymś, czego Absolutnie Nie Mogłam Przegapić, była bitwa. Ta Bitwa - czyli jedno z najważniejszych w dziejach Brytanii wydarzeń, starcie pod Hastings. W miejscowości Battle byłam już w zeszłym roku, z czego zdałam relację na blogu, ale bardzo chciałam także wziąć udział w rekonstrukcji wiekopomnych wydarzeń sprzed tysiąca lat. Dlatego też w niecały tydzień po przebyciu Kanału Angielskiego (zwanego przez Tych z Kontynentu kanałem La Manche:)) w jedną stronę, gnałam niemal z językiem na brodzie w stronę odwrotną, by ostatecznie wylądować na błotnistym polu, na który wiele stuleci temu wykrwawiali się Normanie i Sasi.

I finally moved to Poland and I will stay here for some time. But I am going to visit Great Britain for the many occassions - one of them, some What I cannot Absolutely Missed, was battle. The Battle - or one of the most important happening in British history, Hastings encounter. In the Battle city I was last year (I wrote note about it), but I also want very much take a part in reenactment these important events since one thousand years. So, almost week after swimming through English Channel (called "Canal La Manche" by Those from Continent :)) I was going back, reaching finally to muddy field, in which a lot of centuries ago Normans and Saxons bled.

niedziela, 28 września 2014

Krosno z Ulicy Wiązów/ The Loom from Elm Street

Dzisiaj, zamiast dłuższej notki, parę fotek i wielka radość - nareszcie kupiłam krosno! Znalazłam je na angielskim ebayu. Poprzedni właściciel mieszkał na Alei Wiązów - prawie jak ulica Wiązów. Imię dla krosna było zatem łatwo wybrać - Panie i Panowie, oto Freddie!

Today, instead of long post, will be few pictures and big happiness - I finally bought a loom! I found it on English ebay. Previous owner lived on Elm Avenue - almost like Elm Street, so name for loom was obvious - Ladies and Gentelmen, that is Freddie!


piątek, 19 września 2014

Abbots Bromley Horn Dance

Dzisiaj będzie wpis trochę obok głównej tematyki bloga (chociaż tak nie do końca, jak się później okaże :)). Jak Szanowni Czytelnicy wiedzą (albo i nie) niżej podpisana od ponad roku siedzi na emigracji w Wielkiej Brytanii. Kraj to wielce ciekawy, z długą historią i niezwykle bogatym folklorem, który zafascynował mnie niemal od pierwszych chwil pobytu tutaj.
Jednym z najciekawszych zwyczajów, który chciałam zobaczyć na własne oczy, od kiedy tylko o nim przeczytałam, był Horn Dance - Taniec z Rogami.


Today note will be a little off the main blog topic (but not completely, as it will turn later :) As My Dear Readers know (or not) for more than year I live in Great Britain. It is very interesting country, with long history and rich foklore, which fascinated me from first whiles of my stay here. Abbots Bromley Horn Dance was one of the most interesting habits that I wanted to see with my own eyes since I read about it.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Tęcza wśród lasu - farbowanie na Ulffeście 2014/Rainbow in the Forest - natural dyeing on Ulffest 2014

Od kilku lat moja macierzysta drużyna, Ulf Ragnarsson Hird, organizuje co roku pod koniec lipca imprezę z okazji urodzin jarla, rzeczonego Ulfa Ragnarssona. Impreza znana jest pod nazwą Ulffestu, lub inaczej: Bożego Narodzenia (tak, Ulf czule pielęgnuje swe ego). Do tradycji należy turniej sprawności wojowników, konkurs dla kobiet (znany pod nazwą Turnieju Bab Agresywnych) tudzież kilka innych dziwnych atrakcji. W tym roku dorzuciłam do programu swoje trzy grosze, organizując mini warsztaty z farbowania naturalnego.

For several years, at the end of July, my reenactment group, Ulf Ragnarsson Hird, organizes a party to celebrate the birthday of Earl Ulf Ragnarsson. The event is known as Ulffest, or otherwise: Christmas (yes, Ulf tenderly cares for his ego). Every year traditional tournaments for warriors and women are organised (the last one is known as a Aggresive Woman Competition) This year I put something mine to the program, organizing mini-workshops of natural dyeing.

Kociołki z marzanną na ogniu/Cauldrons with madder on fire :)

Warsztaty - to zresztą dużo powiedziane - było to raczej pół dnia swobodnej zabawy kolorami (z odrobiną teorii), rozmów z uczestnikami, wrzucania do gara różnych interesujących materiałów a potem podziwiania rezultatów. Z obcych krajów przytargałam marzannę barwierską i rezedę, czyli typowe rośliny używane do farbowania we wczesnym średniowieczu. Do dyspozycji, oprócz glinianych garnków, mieliśmy także kociołek żelazny oraz miedziany - dzięki temu mogliśmy zaobserwować, jaki wpływ mają różnego rodzaju metale na uzyskiwane kolory.

Workshops were few hours of free play with natural dyeing (with a bit of theory), talking with participants, putting into pots a lot of interesting materials and next - enjoying the results. From foreign countries I brought madder and weld, which were typical plants using for dyeing in Early Medieval. In addition to clay pots, we also had iron and copper cauldron - so we could see whatimpact different kinds of metals have on final colors.

Efekty farbowania na Ulffeście
Complete results of natural dyeing on Ulffest

Farbowaliśmy całą masę rozmaitych materiałów: w garze z zaprawą (ałunem i kamieniem winnym) a potem w kociołkach lądowała wełniana przędza: z polskiej owcy górskiej, z owcy norweskiej, a także przędza tkacka z owcy nieokreślonej, kilka kawałków jedwabiu, owcze runo (z owcy norweskiej) oraz lniana chusta Iven. Rezultaty przeszły nasze oczekiwania - z kotłów wyciągnęliśmy prawdziwą tęczę. Barwy były bardzo jaskrawe (przynajmniej tuż po farbowaniu, czy okażą się odporne na deszcz i słońce, czas pokaże).

We dyed a lot of different materials: in the pot with mordant (alum and cream of tartare) and next in cauldrons were placed some kind of yarn (from polish mountain sheep, from Norwegian sheep, and also typical yarn for weaving), some pieces of silk, fleece from Norwegian sheep and Iven's linen shawl. Results have passed our expectations - with pots we took a real rainbow. The colors were very bright (at least shortly after dying, we will see in future if they will be resistant for sun and rain).

Farbowanie marzannowe dało w przypadku wełnianej przędzy i runa typowy dla tego barwnika odcień - intensywny pomarańcz (zarówno dla farbowania w miedzianym jak i żelaznym kotle). 

Coloring by madder in the case of woolen yarn and fleece gave as a result shade typical for this dye - intense orange (both for the dyeing in the copper and iron cauldron).

Materiały farbowane marzanną w miedzianym kociołku
Materials dyed by madder in copper cauldron

Materiały farbowane marzanną w żelaznym kociołku
Materials dyed by madder in iron cauldron

Ciekawy rezultat otrzymaliśmy w przypadku jedwabiu: materiał z miedzianego kociołka zabarwił się na pomarańczowo, a płachty z kociołka żelaznego stały się różowe.

An interesting result we have received in the case of silk: the material from a copper cauldron became orange, and shawls from the iron pot became pink.

Jedwab farbowany marzanną w garnku miedzianym (z lewej) i żelaznym (w prawej)
Silk dyed by madder in copper cauldron (on the left) and iron cauldron (on the right)

Rezultaty farbowania marzanną w komplecie :)
Compelete results of madder dyeing :)

Barwnik z rezedy okazał się bardzo podatny na oddziaływanie metali. Materiały wyciągane z miedzianego kociołka nabrały rozmaitych odcieni jaskrawej żółci. Te z kociołka żelaznego, zarówno wełna jak i len, zabarwiły się na przyjemny odcień oliwkowej zieleni. Kolor na lnie był na początku dosyć intensywny, po całej nocy suszenia jednak znacznie zbladł.

The dye from the weld was very sensitive to the influence of metals. Materials dyed in the copper cauldron took different shades of intense yellow. Those which we dyed in iron cauldron, both wool and linen, took a nice shade of olive green. Color on linen was quite intense at the beginning, after a night of drying, however, became quite pale.

Rezeda na ogniu
Weld on fire

Efekty farbowania rezedą: po lewej, w kociołky miedzianym, po prawej - w żelaznym.
Results of dyeing by weld: in copper cauldron on the left, in iron - on the right

Z uwagi na to, że obozowisko mieliśmy niewielkie, a ognisko wspólne - jedno, rezultaty farbowania mogły też oglądać osoby niezainteresowane bezpośrednio udziałem w warsztatach. Fajnie było oglądać zdziwienie na twarzach ludzi przyzwyczajonych do uważania szaro-burych barw za jedyne "autentyczne". Cel edukacyjny został zatem osiągnięty :)

Due to the fact that we had a small encampment and one common fireplace, the results of dye were also visible for people who were not participating in the workshops. 
It was fun to watch the surprise on the faces of the people who were used to think that only grey and dun colours were used in Medieval. Educational target was therefore achieved :)

Oprócz farbowania tekstyliów, pouprawialiśmy trochę spontanicznej zabawy w średniowieczną kosmetykę. Po wylaniu barwnika z gara z marzanną zauważyłam, że na brzegu zebrało się trochę tłustego osadu o ciemnej, karminowej barwie. Nie mogłyśmy z Żywią przepuścić takiej okazji i zrobiłyśmy sobie średniowieczne makijaże :) Uzyskana tą metodą barwiczka do ust i policzków wytrzymała kilka godzin, przetrwała na ustach mimo jedzenia i picia - a więc lepiej, niż niejedna współczesna pomadka.

In addition to the dyeing of textiles, we spontaneously made some medieval cosmetics. After pouring the dye from the cauldron with madder I noticed that on the edge stayed some grease in dark carmine colour. Me and Żywia could not pass up the this opportunity and we did ourselves a medieval makeup :) obtained by this method cosmetic for lips and cheeks stayed for few hours and survived on our lips despite eating and drinking - much longer than many modern lipsticks.

Ja z Żywią pomalowane po średniowiecznemu :)
Me and Żywia with our medieval make ups :)

Żywia w jakiś czas później - wciąż pomalowana :)
Żywia some time later - still with make up :)
Odna z kolei użyła osadu marzanny do farbowania włosów. Zabarwiony testowo niewielki kosmyk nabrał przyjemnego koloru mahoniu. Rezultaty naszej zabawy są na tyle ciekawe, że pewnie wkrótce spróbuję wyprodukować więcej kosmetycznych mazideł :)

Odna used this grease for dyeing her hair. Small cowlick dyeing by this method become ginger, in nice mahogany colour. Results of our experiments are so interesting, that in future I surely try to do more of Medieval cosmetics :)

Włosy Odny, środkowa część po potraktowaniu marzanną
Odna's hair after madder treatment (this piece in the middle)

Pozdrawiam wszystkich współuczestniczków zabawy kolorami na Ulffeście, mam nadzieję, że dane nam jeszcze będzie się spotkać w podobnych okolicznościach!

Greetings to all friends who played with me in natural dyeing, I hope that we will meet in similar circumstances in future!

sobota, 12 lipca 2014

Przerywnik wełniany :)

Ostatnimi czasy mocno zaniedbałam bloga. W przygotowaniu leżą kolejne posty, na regale zalegają kłębki nowo farbowanych wełenek, ale wciąż nie mam ochoty/czasu/weny żeby się nimi zająć. Melancholię, ból istnienia, lenia w rzyci, itepe ogarniające mnie dziwne stany ducha leczę sobie, bawiąc się wrzecionem.

W ramach pielęgnowania bloga tudzież bezczelnego chwalipięctwa prezentuję ostatni urobek. Urobek w duchu 100% true ultras viking, bo wełenka jest z owcy norweskiej (rasy ponoć staaarej), przędziona na wrzecionku, zwijana na motowidle, będącym kopią tego z pochówka z Osebergu, i do tego na koniec farbowana marzanną.

Najbardziej cieszę się jednak z dwóch rzeczy: tego, że udało mi się uprząść dosyć równą nitkę, oraz tego, że ma już ona wartość użytkową, bo wytrzymuje dosyć duże naprężenia (w ramach testu zrobiłam z niej straszliwie brzydką krajkę, której na niniejszym blogu nie prezentuję w trosce o wrażliwość estetyczną Czytelników).

A poniżej foty urobku, narzędzi i procesu produkcyjnego:

Stan startowy w pigułce: owcze runo i garść marzanny

Nitka in progress

Nitka na szpanerskim motowidle
(tak, wiem, ekscytują mnie dziwne rzeczy :P)

Takie, o, cienkie :)

Stan po farbowaniu: kolejna próba osiągnięcia
Czerwieni Doskonałej




piątek, 13 czerwca 2014

X Festiwal w Lądzie - słówko znad kramu

Jednym z minusów emigracji jest fakt, że sezon wyjazdów historycznych trwa sobie w najlepsze beze mnie. Są jednak takie imprezy, na których Być Trzeba - tak bardzo, że bierze się wolne od bycia Porządnym Obywatelem i pokonuje tysiące kilometrów, aby tam dotrzeć. Ogólnopolski Festiwal Kultury Słowiańskiej i Cysterskiej na Lądzie znajduje się w ścisłej czołówce. Tak, jak pisałam już dwa lata temu, jest to dla mnie impreza bliska ideału - okazja do spotkania w większym gronie przyjaciół, interesujący program, coś dla ducha (interesujące wykłady naukowe) i dla ciała (kraaamy!).

Do pełni szczęścia brakuje tylko warsztatów rzemieślniczych - ale chociaż oficjalnie takowych nie ma, umiejętności przekazywane są spontanicznie, na zasadzie zaczepiania robiących coś ludzi i czerpania od nich rozmaitej wiedzy (tym sposobem w zeszłym roku uczyłam się przędzenia na kołowrotku i doskonaliłam umiejętność obsługi wrzeciona). Z kolei w tym roku ja miałam okazję przekazać wiedzę dalej - uczyłam niewolnice drużynowe przędzenia na wrzecionie i ku mojej radości, spodobało im się to i wychodziło nieźle.

Tegoroczny Ląd upłynął mi jednak głównie nie rzemieślniczo, a handlowo, zgodnie z hasłem przewodnim "Targi, jarmarki i odpusty". Zabrałam ze sobą cały swój wełniany kramik: roślinnie farbowane wełenki i rozmaite sztuki odzieży uczynione z tychże wełenek metodą naalbindingu, a także rozmaite utensylia: wrzecionka i motowidło (moje szpanidełko, dzieło Ingvara, replika motowidła z grobowca z Osebergu). Kramowanie okazało się całkiem przyjemnym zajęciem, może nie tyle z finansowego, co towarzyskiego punktu widzenia. Przy straganiku siedziało nas sztuk trzy: ja, Odna i Żywia, a do tego ciągle zaglądali znajomi i nieznajomi, zagadując, targując się, kupując i - w niektórych wypadkach - demolując odciągi. Ku mojemu radosnemu zdziwieniu,całkiem sporo osób przyznało się do czytywania niniejszego bloga (i to nawet dobrowolnego czytania). Pozdrawiam ich serdecznie :)

Aspekt towarzyski w pełni dało się odczuć jednak dopiero wieczorem, gdy zmrok zapadł, a drużyna rozsiadała się przy ognisku... Rozgrywające się wówczas sceny, mrożące krew żyłach i ścinające resztki mózgu w głowie, pominę jednak dla dobra Czytelników :) Cóż, napiszę tylko, że dobrze wreszcie było wyrwać się ze świata nudnej normalności...

Impreza w Lądzie zdecydowanie nie zawiodła moich oczekiwań. Polecam gorąco. Jeśli jeszcze Was tam nie było, to w następnym roku przybądźcie :)

A poniżej kilka zdjęć z perspektywy kramu.

Pozuję i wyglądam poważnie

Żywia i Odna kuszą znad kramu...

Tęcza Średniowiecza  - czyli pół roku farbowania
roślinnego na dwóch sznurkach :)

Rozkręcone dziewczyny

Panna z Wrzecionem i Mojmir


Mini wystawka - od owcy do kłębka :)

Scena rodzajowa: Drużyna z Pierogami

wtorek, 29 kwietnia 2014

Tęcza Średniowiecza: czarny

Z dedykacją dla Krewnych i Znajomych, którzy z wszystkich kolorów najbardziej kochają czarny :>

Surowiec do farbowania :)

Czarny to jeden z kolorów budzących największe kontrowersje w środowisku rekonstruktorów historycznych - przynajmniej jeśli chodzi o wczesne średniowiecze. Nie jest tajemnicą, że wielu młodych kandydatów na Wikingów/Słowian/insze stworzenia sprzed tysiąca lat z racji upodobań muzyczno-kulturalnych w tzw. cywilu nosi się na czarno. Czasem próbują te upodobania przenosić na rekonstrukcję - aby temu zapobiec, ich mentorzy już na wstępie ostrzegają "czarny jest niehistoryczny!". Dodają przy tym, że czarnego koloru za pomocą farbowania metodami sprzed tysiąca lat otrzymać się nie da.

Na nieco wyższym poziomie wtajemniczenia można się dowiedzieć, że i owszem, czarny kolor jest do uzyskania, natomiast odcień będzie zupełnie nie ten, do którego przyzwyczaiły nas współczesne, chemicznie farbowane tkaniny. A jak ten kolor wygląda konkretnie, niestety, rzadko można się dowiedzieć.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Tęcza Średniowiecza: szary

Dzisiaj troszkę o farbowaniu na szaro. Podobnie jak w przypadku brązowego, ten kolor często uzyskiwałam niechcący, w wyniku eksperymentów ze wspólną myślą przewodnią: "wrzućmy to do gara i zobaczmy, co z tego będzie".


To jeden z tych kolorów, przy których mam lekkie wątpliwości, czy użytkowano go we wczesnym średniowieczu. Szary to przecież kolor wyjściowy lnu, i czasem - owczego runa, a celem farbowania tekstyliów było przecież - między innnymi - wyróżnienie się z otoczenia, zademonstrowanie bogactwa właściciela. Choć faktem jest, że szary szaremu nierówny, i farbowany szary w pewnym stopniu różni się od "naturalnego" szarego... Ja doceniam jego urodę, pytanie, czy tysiąc lat temu docenionoby także.

poniedziałek, 17 marca 2014

Tęcza Średniowiecza: czerwony po raz drugi

Dzisiaj małe postscriptum do farbowania na czerwono.
W kwestii farbowania poczułam się ostatnio jak bohater przygodówki z lat mojego dzieciństwa. Pamiętacie te stare gry, w których łączyło się dwie, zupełnie nieprzydatne osobno rzeczy, żeby osiągnąć pożądany cel? Brakowało mi miedzianego garnka, ale za to w portfelu nosiłam sterty miedzianego złomu - czyli angielskich najdrobniejszych monet, które są praktycznie bezwartościowe. No cóż, po pewnym czasie skojarzyłam te dwa fakty, i zaczęłam wreszcie w moich farbowaniach eksperymentować z dodatkiem miedzi.

Efekty :)

Zostało mi na szczęście jeszcze trochę korzenia marzanny, więc postanowiłam się pobawić wreszcie tak jak Bogowie i pani Tuszyńska przykazali - czyli uzupełnić ostatnio zastosowany przeze mnie przepis o garść miedziaków. Sypnęłam je do gara zaraz na początku farbowania, tuż po rozbełtaniu namoczonej marzanny.

środa, 26 lutego 2014

Tęcza Średniowiecza: brązowy

Przy lekturze niniejszej notki proszę przymknąć oko na tytuł serii. Wykraczam bowiem poza widmo tęczy i zabieram się za farbowanie na brązowo.


"Zabieram się" to w zasadzie złe określenie, bo brąz wychodzi praktycznie sam, jest jednym z łatwiej uzyskiwalnych naturalnie kolorów. Przy tym są to całkiem przyjemne odcienie - przynajmniej dla współczesnego oka. Jak było w przeszłości - nie do końca wiadomo. Wyciągnięte z ziemi tekstylia bardzo często są brązowe (w "moim" wczesnośredniowieczny Opolu różne odcienie brązu i brunatnego są na pierwszym miejscu wśród kolorów) - ale trzeba wziąć pod uwagę, że ich pierwotne kolory zmieniły się na wskutek działania kwasów humusowych.