Wpis z dedykacją dla pewnego Cywila, który przyznał się, że czytuje (i spytał niewinnie, kim są pozostali trzej odwiedzający).
W dzisiejszym odcinku: zielony.
Pofarbowanie wełny na zielono metodami historycznymi jest łatwe. Bardzo łatwe, powiedziałabym. Pod warunkiem, że chcemy uzyskać rozmaite odcienie khaki.
Kolor, który człowiek XXI wieku wyobraża sobie, myśląc o zieleni, prawdopodobnie niewiele ma wspólnego z barwami ubrań średniowiecznej ludności. Intensywny, głęboki zielony jest owszem, możliwy do uzyskania, lecz chyba tylko poprzez podwójne farbowanie: na niebiesko (a zabawa niebieskim nie jest łatwa,oj nie jest) oraz na żółto. Z tego powodu kolor ten był dostępny dla bardzo zamożnych. Jeśli ktoś uboższy zapragnął mieć zielone ubranie, mógł liczyć co najwyżej na odcień wzięty rodem z palety wojskowej ekipy maskującej. Czy takie barwy odpowiadały gustowi ówczesnych ludzi? Ot, zagadka. Na pewno spróbuję ją rozwiązać w przyszłości - tym razem zajęłam się praktyczną stroną zagadnienia, czyli farbowaniem.
Do mojej zieleni doszłam dwoma drogami: część pochodzi z eksperymentów z kwiatem trzciny i żelaznym garnkiem, część zaś - z zabawy zielem dziurawca. I jedno i drugie, jak donosi cytowany tu już wielokrotnie spis spisie Melanii Klichowskiej ("Materiał roślinny z Opola z X - XII w." w: "Materiały Wczesnośredniowieczne", t. IV, Warszawa 1956 r.), prawdopodobnie rosło sobie w interesującym mnie miejscu i czasie.
Zielenie trzcinowe uzyskałam, wlewając odrobinę wywaru do żelaznego garnka. Wrzuciłam do niego próbki wełny zaprawione wcześniej ałunem i podgrzewałam przez godzinę. W rezultacie uzyskałam ciepłą, ciemną zieleń. Na siatkę maskującą jak znalazł.
Na górze: zielenie z trzciny, na dole: niefarbowane próbki. Po lewej nitki z owcy górskiej, po prawej - z norweskiej. |
Zielenina z dziurawca wyszła mi nieco niespodziewanie - patrząc na chabyzie w pięknym, czerwonobrunatnym kolorze, spodziewałam się raczej brązów (a po cichu może nawet rudości).
Bardzo piękne czerwienie...ale tylko na zielsku. |
Wywar, który uzyskałam po zalaniu dziurawca na noc i podgotowaniu go dnia następnego, miał kolor słabej zielonej herbatki.
Wrzucona do niego, zaprawiona ałunem wełna, zabarwiła się na żółtozielono (mała próbeczka) i na jasną, ciepłą zieleń.
Do części dziurawcowego wywaru wrzuciłam miedziane monety (wreszcie znalazłam jakieś praktyczne zastosowanie dla tutejszych drobniaków). Farbowana w nim próbka przybrała kolor ciemnej, ciepłej zieleni - nota bene, niemal identycznej jak ta uzyskana farbowaniem kwiatem trzciny w żelaznym garnku.
Od lewej: wełna farbowana dziurawcem z dodatkiem miedzi, farbowana samym dziurawcem, niefarbowana. |
Wełna farbowana dziurawcem, przerobiona już na czapkę :) to brązowe farbowałam w korze dębu. |
A oto cała paleta zieleni (a co się namordowałam, żeby uzyskać na zdjęciu kolory bodaj zbliżone do rzeczywistych, to ludzkie słowo nie opisze).
Na górze: zielenie trzcinowe, na dole: dziurawcowe. Czapka farbowana dziurawcem. |
Heeej ja chyba jestem drugą z "tych trojga podczytujących" ;)
OdpowiedzUsuńMoja rada - wrzuć teraz to zafarbowane z miedzią do żelaznego garnka :) Trawiastej ani bilardowej zieleni nie uzyskasz, ale taka porządna uczciwa wojskowa powinna wyjść bez problemu :) To się nazywa kąpiel rozwijana.
pozdrowienia!
Ja dzisiaj gotuję jagody :>
OdpowiedzUsuń>Lady Altay - miło mi :) Dzięki za radę, muszę wypróbować (chyba że mnie współlokatorzy ubiją za blokowanie kuchenki :P). Tylko pytanie, może głupie, ale wolę mieć pewność - wlewam wełnę razem z wywarem w którym się moczyła, czy zalewam w żelaznym garnku świeżą wodą?
OdpowiedzUsuń>Gniewka - daj znać jak poszło :)