niedziela, 23 lutego 2014

Tęcza Średniowiecza: zielony

Wpis z dedykacją dla pewnego Cywila, który przyznał się, że czytuje (i spytał niewinnie, kim są pozostali trzej odwiedzający).

W dzisiejszym odcinku: zielony.


Pofarbowanie wełny na zielono metodami historycznymi jest łatwe. Bardzo łatwe, powiedziałabym. Pod warunkiem, że chcemy uzyskać rozmaite odcienie khaki.

Kolor, który człowiek XXI wieku wyobraża sobie, myśląc o zieleni, prawdopodobnie niewiele ma wspólnego z barwami ubrań średniowiecznej ludności. Intensywny, głęboki zielony jest owszem, możliwy do uzyskania, lecz chyba tylko poprzez podwójne farbowanie: na niebiesko (a zabawa niebieskim nie jest łatwa,oj nie jest) oraz na żółto. Z tego powodu kolor ten był dostępny dla bardzo zamożnych. Jeśli ktoś uboższy zapragnął mieć zielone ubranie, mógł liczyć co najwyżej na odcień wzięty rodem z palety wojskowej ekipy maskującej. Czy takie barwy odpowiadały gustowi ówczesnych ludzi? Ot, zagadka. Na pewno spróbuję ją rozwiązać w przyszłości - tym razem zajęłam się praktyczną stroną zagadnienia, czyli farbowaniem.

Do mojej zieleni doszłam dwoma drogami: część pochodzi z eksperymentów z kwiatem trzciny i żelaznym garnkiem, część zaś - z zabawy zielem dziurawca. I jedno i drugie, jak donosi cytowany tu już wielokrotnie spis spisie Melanii Klichowskiej ("Materiał roślinny z Opola z X - XII w." w: "Materiały Wczesnośredniowieczne", t. IV, Warszawa 1956 r.), prawdopodobnie rosło sobie w interesującym mnie miejscu i czasie.

Zielenie trzcinowe uzyskałam, wlewając odrobinę wywaru do żelaznego garnka. Wrzuciłam do niego próbki wełny zaprawione wcześniej ałunem i podgrzewałam przez godzinę. W rezultacie uzyskałam ciepłą, ciemną zieleń. Na siatkę maskującą jak znalazł.

Na górze: zielenie z trzciny, na dole: niefarbowane próbki.
Po lewej  nitki z owcy górskiej, po prawej - z norweskiej.
Zielenina z dziurawca wyszła mi nieco niespodziewanie - patrząc na chabyzie w pięknym, czerwonobrunatnym kolorze, spodziewałam się raczej brązów (a po cichu może nawet rudości).

Bardzo piękne czerwienie...ale tylko na zielsku.

Wywar, który uzyskałam po zalaniu dziurawca na noc i podgotowaniu go dnia następnego, miał kolor słabej zielonej herbatki.


Wrzucona do niego, zaprawiona ałunem wełna, zabarwiła się na żółtozielono (mała próbeczka) i na jasną, ciepłą zieleń.

Do części dziurawcowego wywaru wrzuciłam miedziane monety (wreszcie znalazłam jakieś praktyczne zastosowanie dla tutejszych drobniaków). Farbowana w nim próbka przybrała kolor ciemnej, ciepłej zieleni - nota bene, niemal identycznej jak ta uzyskana farbowaniem kwiatem trzciny w żelaznym garnku.

Od lewej: wełna farbowana dziurawcem z dodatkiem miedzi,
farbowana samym dziurawcem, niefarbowana.
Wełna farbowana dziurawcem, przerobiona już na czapkę :)
to brązowe farbowałam w korze dębu.

A oto cała paleta zieleni (a co się namordowałam, żeby uzyskać na zdjęciu kolory bodaj zbliżone do rzeczywistych, to ludzkie słowo nie opisze).

Na górze: zielenie trzcinowe, na dole: dziurawcowe. Czapka farbowana dziurawcem.

3 komentarze:

  1. Heeej ja chyba jestem drugą z "tych trojga podczytujących" ;)
    Moja rada - wrzuć teraz to zafarbowane z miedzią do żelaznego garnka :) Trawiastej ani bilardowej zieleni nie uzyskasz, ale taka porządna uczciwa wojskowa powinna wyjść bez problemu :) To się nazywa kąpiel rozwijana.
    pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. >Lady Altay - miło mi :) Dzięki za radę, muszę wypróbować (chyba że mnie współlokatorzy ubiją za blokowanie kuchenki :P). Tylko pytanie, może głupie, ale wolę mieć pewność - wlewam wełnę razem z wywarem w którym się moczyła, czy zalewam w żelaznym garnku świeżą wodą?
    >Gniewka - daj znać jak poszło :)

    OdpowiedzUsuń