środa, 26 lutego 2014

Tęcza Średniowiecza: brązowy

Przy lekturze niniejszej notki proszę przymknąć oko na tytuł serii. Wykraczam bowiem poza widmo tęczy i zabieram się za farbowanie na brązowo.


"Zabieram się" to w zasadzie złe określenie, bo brąz wychodzi praktycznie sam, jest jednym z łatwiej uzyskiwalnych naturalnie kolorów. Przy tym są to całkiem przyjemne odcienie - przynajmniej dla współczesnego oka. Jak było w przeszłości - nie do końca wiadomo. Wyciągnięte z ziemi tekstylia bardzo często są brązowe (w "moim" wczesnośredniowieczny Opolu różne odcienie brązu i brunatnego są na pierwszym miejscu wśród kolorów) - ale trzeba wziąć pod uwagę, że ich pierwotne kolory zmieniły się na wskutek działania kwasów humusowych.

Odpowiedź na pytanie o właściwe barwy tekstyliów sprzed tysiąca lat przynoszą dopiero analizy chemiczne - dzięki nim wiadomo, iż we wczesnym średniowieczu farbowano na brąz dosyć chętnie. Używano do tego celu np. kory dębu. W Nowogrodzie znaleziono fragment rękawicy, z przędzą ze śladami kwasu elagowego, czyli substancji m.in. w tejże korze zawartej (wspomina o tym A. Nahlik w publikacji "Tkaniny wełniane importowane i miejscowe, Nowogrodu Wielkiego, X-XV wiekum Wrocław, 1964). Zastosowanie miały także orzechy włoskie (używane do celów farbiarskich m.in. w duńskim porcie Hedeby, tym sposobem prawdopodobnie zabarwiono część tkanin z Osebergu - informacje na podst. T. Ewinga "Viking Clothes", Stroud 2006, strona 155, jakby kto miał życzenie sprawdzić).

"Moje" brązy uzyskałam dwoma sposobami: dzięki korze dębu i kruszyny. Kora dębu na pewno była dostępna we wczesnym średniowieczu na terenie Dolnego Śląska, jak to było z korą kruszyny, pisałam już tutaj. Odrobinę wywaru uzyskanego dzięki właśnie tej recepturze przelałam do żelaznego garnka i farbowałam w niej próbki (skrawki lnu i przędzy z owcy norweskiej). Wyjmowałam je w różnych odstępach czasu: po 30, 45 i 90 minutach od rozpoczęcia farbowania.

Efekt na fotce poniżej. Zdjęcie dosyć dobrze oddaje kolory - jak widać, jest to paleta ładnych, rudych brązów. Słabo widoczna na lnie, za to bardzo dobrze na wełnie. Rezultat zdecydowanie warty zapamiętania i powtórzenia w przyszłości.

U góry: próbki wełniane z owcy norweskiej.
U dołu: len.
Po kolei od lewej: próbki niefarbowane, farbowane 30, 45 i 90 minut.
Niemiłą niespodziankę sprawiła mi za to kora dębu. Dostałam w tym momencie prztyczek w nos - czego jak czego, ale tego farbowania byłam absolutnie pewna. Powtarzałam je już kilkakrotnie- za każdym razem efekt był podobny - ciepłe, czekoladowe brązy. Tym razem rezultatem była wełna o odcieniu kawy (czy też raczej czekolady) z mlekiem - nawet niebrzydka, ale nie tego oczekiwałam.

Pytanie - dlaczego? Na początku uważałam, że była to kwestia czasu farbowania - do namoczonej na noc kory dębu włożyłam mokrą, niezaprawioną wełną i trzymałam na granicy wrzenia jakieś 1,5 godziny. Zirytowałam się na siebie za brak cierpliwości, ale Olof oświeciła mnie, że może to być kwestia złej jakości surowca (przesuszonej kory). Cóż, nauczka na przyszłość - farbowanie naturalne to hobby pełne niespodzianek.

A efekty eksperymentu z korą dębu są takie jak na zdjęciu poniżej. Farbowałam dwa rodzaje próbek: grubą wełnę Drops Polaris i przędzę z owcy norweskiej. Próbka pierwsza od prawej w górnym rzędzie wylądowała jeszcze w garnku z garścią miedzianych monet, dzięki czemu zyskała ciekawy odcień wpadający nieco w rudy (muszę to powtórzyć, kiedy znowu dorwę się do kory dębu, ciekawa jestem rezultatu przy surowcu dobrej jakości).

Górny rząd: przędza z owcy norweskiej.
Dolny rząd: wełna Drops Polaris.
Od lewej: próbki niefarbowane, farbowane w samej korze dębu,
farbowane w korze z dodatkiem miedzi (1 próbka w górnym rzędzie).

A oto jeszcze raz wszystkie brązy (razem z niefarbowanymi próbkami dla porównania):


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz