czwartek, 19 grudnia 2013

Tęcza Średniowiecza: żółty

Kolorem niniejszego odcinka jest żółty. Jak można przekonać się doświadczalnie, jest to jedna z łatwiej uzyskiwalnych roślinnie barw. Jednak doświadczenia uczą też, że żółty żółtemu nierówny :) Mogłam się o tym sama naocznie przekonać.


Aby zażółcić moją wełnę, eksperymentowałam z trzema surowcami:
 - trzciną pospolitą (Phragmites communis Trin.), a dokładniej jej kwiatem
 - liśćmi orzecha włoskiego (Juglans regia L.)
 - korą kruszyny pospolitej (Frangula alnus Mill.)
Dwie pierwsze rośliny występują w spisie Melanii Klichowskiej ("Materiał roślinny z Opola z X - XII w." w: "Materiały Wczesnośredniowieczne", t. IV, Warszawa 1956 r.). Co do kruszyny, Internet powiada, że jest gatunkiem rodzimym i że występowała w Polsce we wczesnym średniowieczu, lecz na razie nie znalazłam potwierdzenia tej informacji. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? (Zwłaszcza informacje dotyczące Dolnego Śląska są dla niżej podpisanej bardzo cenne).

Zabawę zaczęłam od liści orzecha włoskiego. Zebrałam ich kilkanaście - ot, żeby wystarczyło na farbowanie próbek. Były już lekko podeschnięte, ale jeszcze zielone. I liście, i moje próbeczki zalałam na kilka godzin wodą - po tym czasie podgrzałam wodę z liśćmi i przez trzy godziny tak to sobie pyrkotało.


Po przecedzeniu i ostudzeniu wywaru wrzuciłam do niego (na godzinę) próbki.

Wywar wygląda obiecująco :)
Rezultat wyłowiłam z gara, utrwaliłam w wodzie z odrobiną octu i wypłukałam.

Kolor wyszedł...nieokreślony. Co nie oznacza, że nieładny - po prostu ciężko jest opisać ten odcień na pograniczu żółci, brązu i pomarańczu (cóż, tak to czasem bywa z barwioną naturalnie wełną). Określiłabym go jako...złotawy karmel? O dziwo, równie dobrze, a nawet lepiej wygląda on na naturalnie szarej niż na białej wełnie - pofarbowała się ona na kolor jasnego brązu z wyraźnymi złotymi refleksami.

U góry: próbki niefarbowane, u dołu: barwione. Od lewej: len, biała wełna z owcy norweskiej i szara "od górali"

Drugą roślinką, z którą eksperymentowałam, była kruszyna. Zdobycie surowca do farbowania nie nastręczyło większego problemu - wystarczyło złożyć wizytę w najbliższej aptece (w Polsce oczywiście, tutaj, w Wielkiej Brytanii miałabym zapewnie większe problemy).


Całość przepisu wykonałam bez zmian według receptury W. Tuszyńskiej ("Farbowanie barwnikami naturalnymi"), nie będę go zatem cytować, można go łatwo odnaleźć w książce. Jedyną modyfikacją było zastosowanie garnka ze stali nierdzewnej zamiast miedzianego (nie dorobiłam się jeszcze takowego, niestety).

Wybaczcie kiepską jakość...ale kolor wywaru oddany w miarę wiernie.
Tuszyńska ostrzega, że przetrzymanie wełny w barwniku powoduje zmianę jej odcienia na bardziej brunatny - musiałam to oczywiście przetestować. Dlatego wyciągałam próbki po 30, 45 i 90 minutach od rozpoczęcia gotowania. Farbowałam także duży, stugramowy motek wełny, który wyciągnęłam po 30 minutach.

Efekty przeszły moje oczekiwania. Nie wiem, czy to zasługa wody (gotowana, odstana kilka dni), czy dodatku ałunu, czy po prostu siły barwnika, ale kolory wyszły bardzo intensywne, jaskrawe, śliczne po prostu. Wełna, którą farbowałam 30 minut - i próbka, i duży motek - zabarwiła się na kolor ciepłej, ciemnej żółci (takiej musztardowej albo kurczaczkowej). Kolejne, 45 i 90 minutowe, grawitowały istotnie coraz bardziej w stronę pomarańczu i brązu. Rezultaty na zdjęciu poniżej. O dziwo, kolorek "złapał" też na próbkach lnu (muszę jeszcze sprawdzić, jak bardzo trwałe jest to zabarwienie).

Górny rządek: len, dolny: wełna z owcy norweskiej. Od lewej: próbki niefarbowane, trzymane w wywarze 30, 45 i 90 minut.

Bardzo ciekawe efekty osiągnęłam także, farbując kruszyną w żelaznym garnku, ale o tym w innym odcinku :)

Ostatnim surowcem testowanym na okoliczność żółtego barwnika, były kwiatostany trzciny. Nimi już trochę farbowałam więc wydawało mi się, że mniej więcej wiem, czego się spodziewać. Otóż nie wiedziałam :) Ale nie uprzedzajmy faktów...Znów skorzystałam z "Farbowania barwnikami naturalnymi" i po przepis odsyłam do tejże książki. Popełniłam jednak dosyć istotną pomyłkę - Tuszyńska zaleca zastosowanie ok. 400 - 800 g trzciny (na 100 g wełny), ja zaś zebrałam zaledwie ok. 70 g. No cóż, pęczek wydawał się duży... Obserwacja na przyszłość: trzcina jest lekka. Bardzo.

To, proszę Państwa, jest 70 g trzciny. Jak zbierać na farbowanie, to całe wiadra :) 

Niestety, nie miałam pomysłu, skąd w Albionie pozyskać trzcinę (pęczek przywiozłam sobie z Polski) więc postanowiłam spróbować pofarbować tym, co mam.
Dodatkowo przeprowadziłam minieksperyment z ałunem - część próbek zaprawiłam, część nie.
Kolor samego wywaru jak widać, nie jest zachęcający:


Rezultaty okazały się jednak nienajgorsze. I bardzo, bardzo inne niż to, co uzyskałam przy pierwszej zabawie z trzciną. Zamiast opisywanego przez Tuszyńską złoto-brunatnego zabarwienia (faktycznie, mniej więcej takie udało mi się otrzymać poprzednio) wyszedł mi kolorek cytrynowożółty. Na części wełny nie zaprawionej ałunem był, zgodnie z przewidywanianiami, widocznie bledszy. Rezultat eksperymentu całkiem mi się jednak spodobał.

Len: górna próbka niefarbowana, dolna farbowana. Wełna: lewy rząd wełna z owcy norweskiej, prawy - wełna "od górali". Od góry: próbki niefarbowane, farbowane bez zaprawy ałunowej, farbowane z zaprawą.
A na zdjęciu poniżej: paleta będąca efektem niniejszej zabawy. I to wszystko jest żółty :)

0 - wełna przed farbowaniem1, 2, 3 - kora kruszyny, farbowanie 30 (1), 45 (2) i 90 minut (3)4, 5 - kwiat trzciny, próbki z zaprawą ałunową (5) i bez zaprawy (4)6 - liście orzecha włoskiego


5 komentarzy:

  1. a łupiny cebuli? po zaprawieniu w ałunie dają intensywną żółć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz, ale jestem ofiara i przegapiłam komentarz :/ Łupiny cebuli są fajnym barwnikiem, ale z tego co się orientuję, chyba nie są do końca "koszerne" na okres wczesnego średniowiecza na Dolnym Śląsku (a jako że farbuję z założenia do pracy na studia, to jednak wolę się tej koszerności trzymać).

    OdpowiedzUsuń