wtorek, 8 kwietnia 2014

Tęcza Średniowiecza: szary

Dzisiaj troszkę o farbowaniu na szaro. Podobnie jak w przypadku brązowego, ten kolor często uzyskiwałam niechcący, w wyniku eksperymentów ze wspólną myślą przewodnią: "wrzućmy to do gara i zobaczmy, co z tego będzie".


To jeden z tych kolorów, przy których mam lekkie wątpliwości, czy użytkowano go we wczesnym średniowieczu. Szary to przecież kolor wyjściowy lnu, i czasem - owczego runa, a celem farbowania tekstyliów było przecież - między innnymi - wyróżnienie się z otoczenia, zademonstrowanie bogactwa właściciela. Choć faktem jest, że szary szaremu nierówny, i farbowany szary w pewnym stopniu różni się od "naturalnego" szarego... Ja doceniam jego urodę, pytanie, czy tysiąc lat temu docenionoby także.


A na ten kolor łatwo trafić - jest uzyskiwalny ze znajdowanych pospolicie roślin, z użyciem powszechnie dostępnych odczynników. Jedna z szarości jest efektem zabawy z korą dębu w żelaznym garnku. Kora dębu, jaką miałam do dyspozycji, nie była najlepszej jakości - okazała się nieco zwietrzała, i farbowanie bez dodatków dało umiarkowane efekty (więcej w tym poście), natomiast wełna z dodatkiem żelaza (mała próbka z owcy norweskiej) nabrała głębokiej, zdecydowanej, ciemnoszarej barwy.

Kora dębu + żelazo.
Po lewej próbka niefarbowana, po prawej farbowana

Kolejną rośliną, która pozwoliła mi na uzyskanie szarości, był rdest. Namoczone na noc suszone ziele umieściłam następnego dnia w żelaznym garnku i podgotowałam razem z zaprawioną wcześniej w ałunie wełną z owcy norweskiej i skrawkiem lnu (wszystko niestety w wodzie z kranu, bo zapasy deszczówki mi wyszły). Garnek stał na ogniu około dwóch godzin - po tym czasie wyłączyłam gaz, a kolejne dwie godziny później wyjęłam materiały, wypłukałam w wodzie z octem i wysuszyłam.
Na wełnie wyszedł jasny kolorek, szary z lekkim odcieniem zielonego. Na lnie prawie nie uzyskałam efektów. Chciałabym kiedyś powtórzyć to farbowanie, przy większym stężeniu barwnika i z użyciem wody deszczowej.

Suszone ziele rdestu + żelazo.
Po lewej próbki niefarbowane, po prawej farbowane

Inne farbowanie, z którego wyciągnęłam szarość, to dziurawiec na ałunowej zaprawie. Odrobinę barwnika przygotowanego według receptury opisanej w tym poście umieściłam w żelaznym garnku, do którego wrzuciłam małą próbkę wełny owcy norweskiej. Efektem końcowym jest kolor, którego nie potrafię do końca nazwać: odcień pośredni pomiędzy bardzo bardzo ciemną zielenią a ciemnym szarym.

Ziele dziurawca + żelazo.
Po lewej próbka niefarbowana, po prawej farbowana.

Jeszcze jeden szary - tym razem tylko na lnie - jest efektem farbowania galasami dębowymi w żelaznym garnku. Rozdrobnione galasy zalałam wodą na godzinę i podgotowywałam kolejną godzinę. Po tym czasie wyłączyłam gaz i wrzuciłam namoczone wcześniej materiały. Len leżał 1,5 godz w podgrzewanym żelaznym garnku, poleżał tam także przez noc, a następnego dnia podgrzałam wywar jeszcze na pół godziny. W rezultacie uzyskałam len koloru szarego, o odcieniu wyraźnie innym niż naturalny.

Galasy dębowe + żelazo.
Po lewej próbka niefarbowana, po prawej farbowana.

A oto wszystkie szarości w komplecie (łącznie z niefarbowanymi próbkami do porównania):

Górny rząd: len niefarbowany, farbowany zielem rdestu, farbowany galasami dębowymi.
Dolny rząd: wełna niefarbowana (biała), niefarbowana (naturalnie szara),
farbowana korą dębu, zielem rdestu, zielem dziurawca.
Wszystkie barwniki na zaprawie żelazowej.

5 komentarzy:

  1. Odnośnie sensu barwienia na szaro i brązowo w średniowieczu polecam tradycyjnie opracowanie Owki :) http://uowki.blogspot.com/2013/06/kolor-naturalny-czyli.html
    To że dzisiaj 99% owiec jest białych, nie oznacza iż zawsze tak było, raczej wręcz przeciwnie. I w takim układzie, pomimo iż zdajemy sobie sprawę iż "na szaro barwić się da", to przypuszczam, że było to ekonomicznie i ergonomicznie nieopłacalne, skoro znacznie mniejszym nakładem środków (ot choćby cenne drewno do palenia pod garem) można było ten kolor uzyskać po prostu strzygąc owce. Zaznaczam tylko że nie mam tu na myśli już wyspecjalizowanych farbiarni i manufaktur wyspecjalizowanych w uzyskiwaniu dobrej jakości czystych wybarwień :) tylko takiego przeciętnego ludka, który mógłby chcieć sobie pofarbować przędzę na kapotę, by zadawać szyku na lokalnym targu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Owkowego bloga znam i bardzo go sobie cenię. Z tezami wpisu o kolorach ogólnie się zgadzam. Ale tak myślę, że nie możemy zignorować faktu, że jakaś tam część tekstyliów (całkiem spora) była jednak farbowana na kolory bliskie naturalnym. Bardzo dużo jest brązów dla "mojego" Opola, ale tam z tego co wiem nikt analiz chemicznych nie robił, więc do końca nie wiadomo czy to brązy naturalne czy farbowane. Taka sama sytuacja jest m.in. w Nowogrodzie, gdzie już analizy przeprowadzono (dla 14 tkanin spośród 246 znalezionych, niestety rozstrzał czasowy tkanin bardzo szeroki: X-XV w.). No i z tych 14 12 zawiera w sobie ślady barwników, dających rozmaite odmiany brązowego (reszta, nieprzebadana, też ma głównie kolorki w różnych odcieniach brązu, ale to po części może być kwestia długotrwałego leżenia w glebie). I teraz pozostaje pytanie: dlaczego? Może te odcienie postrzegano jednak jako różniące się od naturalnego koloru owczego, a tym samym warte wysiłku.
    Na ślady szarego natomiast nigdzie jeszcze nie natrafiłam, może faktycznie nikt sobie nim głowy nie zawracał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z barwieniem na brązy jest zawsze problem :)
      Wiem że np. w Gdańsku używano do tego orzechów włoskich, ale wychodzą z nich nieco inne brązy niż normalne owcze. Owce raczej nie mają na sobie odcieni miodowych, czy też naprawdę ciemnych czystych wybarwień w stylu gorzkiej czekolady. Więc mogły być oczywiście i takie barwienia na ten kolor. Ale z tego co wiem, to nawet pomimo robionych analiz, sami autorzy i archeologowie nigdy nie są na 100% pewni że na danej próbce to faktycznie celowa koloryzacja, czy też efekt długiego leżakowania np. w garbnikach ;) Więc dyskutować se możemy a czemu nie :D A co do szarości to szarych owiec jest nawet dzisiaj sporo - vide wrzosówki. Więc może brąz nie był aż tak powszechny jak szary? Przydałby nam się jakiś spis pogłowia w tamtych okresach to może rozwiązałybyśmy zagadkę ;D

      Usuń
    2. Czytałam kiedyś, możliwe że na stronie Hilde Thunem (ale nie mam teraz czasu szukać), że barwienie na brąz orzechem włoskim i korą dębu mogło mieć też znaczenie "higieniczne", bo obecność garbników i czegoś tam z orzechów jest dobre dla skóry.

      Ale tak myślę, że całkiem możliwa byłaby opcja, że szarych owieczek było najwięcej, więc na brązowo też barwili, w końcu mocny brąz albo miodowy brąz też całkiem nieźle wyróżniają z szarego - dosłownie ;) - tłumu.

      Feima - a próbowałaś na te szarości barwić szare włóczki na szaro? To by mogło dać odpowiedź, czy zmiana koloru uzyskiwalna na najpowszechniejszej ówcześnie wełnie była warta zachodu, czy było to dawanie skórki za wyprawkę :)

      Usuń
    3. Nie próbowałam szarego na szaro farbować, ale pewnie kiedyś zrobię eksperyment, gdy będę miała dostęp do wełny z polskich górskich owieczek :). Te "moje" szarości są przeważnie ciemniejsze i nieco inne w odcieniach od naturalnych szarych - tylko ciągle pozostaje kwestia innego postrzegania naszego i ludzi tysiąc lat temu, pytanie, czy dla nich to były różnice warte bawienia się w farbowanie.

      A z teorią o stosowaniu garbników jeszcze się nie spotkałam, ciekawe :)

      Usuń