Po długiej przerwie - witam ponownie, z dalszymi relacjami ze zwiedzania Albionu. Jakiś czas temu miałam sposobność odwiedzić miejsce, będące widownią najbardziej znaczących i interesujących wydarzeń w dziejach Wyspy. Hastings - a właściwie miejscowość w odległości kilku kilometrów, zwana Battle.
Czy wierzycie w teorię wszechświatów równoległych?
Czasem wydaje mi się ona bardzo prawdopodobna - zwłaszcza, gdy trafiam na jeden w tak brzemiennych w możliwości momentów, że jedno słowo, jeden gest lub czyn mogło sprawić, aby historia kraju, ba, świata, potoczyłaby się całkiem inaczej.
Gdybyśmy przenieśli się do Anglii niemal tysiąc lat temu, do roku 1066, przez kilka tygodni na przełomie sierpnia i września bylibyśmy świadkami pełnych grozy, cudownych, inspirujących (w zależności od punktu widzenia) wydarzeń, które ustaliły dalsze losy kraju i pchnęły go na nowe tory rozwoju, kończąc epokę anglosaską i zaczynając - normańską.
Losy Anglii wisiały na włosku dwa razy. W bitwie pod Stamford Bridge Harold Godwinsson pokonał sprzymierzone siły swego własnego brata i Haralda Hardraady. Lecz musiał on stawić czoła kolejnemu, większemu wyzwaniu - Wilhelm Bastard wylądował ze swoimi siłami w Sussex.
Czternastego października 1066 niedaleko Hastings stanęły naprzeciwko siebie dwie armie. W rozszalałym, pełnym determinacji starciu Harold zyskiwał początkowo przewagę, a armia Wilhelma sypnęła się do odwrotu, wśród wojsk zaczęła się szerzyć paniczna wieść o zgodnie dowódcy. Wówczas książę normański zdjął hełm odkrywając twarz i ruszył przez szeregi, krzycząc "Żyję!"
To był moment krytyczny. Losy starcia odwróciły się, a bitwa zakończyła się ostatecznie - jak wiadomo - zwycięstwem Wilhelma. Na polu bitwy legł Harold Godwinsson. Władzę przejął Wilhelm, a Hastings stało się kamieniem milowym w dziejach kraju. Anglia doby normańskiej pokrywała się w szybkim tempie kamiennymi fortecami, władzę świeckę i kościelną sprawowali niemal wyłącznie pobratymcy Wilhelma, a językiem elit rządzących stał się francuski.
W miejscu bitwy, na pamiątkę zwycięstwa, wybudowano klasztor, a jego główny ołtarz stanął - podobno - w miejscu, gdzie zginął Harold. Miejsce to nazywano odtąd po prostu Battle - czyli Bitwa. I pozostało Bitwą, gdyż nie było ważniejszego starcia w dziejach Anglii.
Bardzo chciałam przyjechać do Battle. Jadąc tam, nie byłam do końca pewna, co zostanę na miejscu. Ciekawiło mnie, w jaki sposób połączono kompleks opactwa i pole bitwy, ale przede wszystkim zastanawiałam się, w jakim stanie zachowało się miejsce starcia sprzed tysiąca lat.
Łatwo jest znaleźć opactwo - znajduje się w samym centrum miasta i góruje nad niewielkim ryneczkiem. W największym, odrestaurowanym budynku, znajduje się wejście na teren całego kompleksu, kasy biletowe i muzeum.
Po uiszczeniu stosownej opłaty, pierwsze kroki skierowałam do Visitor Centre, aby obejrzeć wystawę "1066: the Battle of England" ("1066:Bitwa o Anglię").
Nie jest to typowe muzeum: nie znajdują się tam żadne eksponaty "z epoki". Można za to obejrzeć i pomacać rekonstrukcję typowego wyposażenia wojowników walczących po obydwu stronach, a także pobawić się interaktywnymi planszami prezentującymi m.in. ruchy armii biorących udział w starciu.
W niewielkiej salce kinowej wyświetlany jest co 12 minut krótki film na temat przyczyn bitwy i jej przebiegu - moim skromnym zdaniem, całkiem nieźle zrobiony, łączący rzetelne informacje z efektownymi, jak z hollywodzkiej fabuły, scenami balistycznymi (z udziałem rekonstruktorów).
Odwiedziny w Visitor Centre to dobre przygotowanie przed clou programu - czyli zwiedzaniem pola bitwy. Jest ono wręcz niezbędne, bo w przeciwnym wypadku - bez dostatecznej ilości wiedzy i pobudzonej wyobraźni - oglądając ładny, lecz nie wyróżniający się niczym niezwykłym pagórkowaty krajobraz, możemy się poczuć rozczarowani. Dobrą pomocą są wytyczone ścieżki spacerowe z tablicami prezentującymi wydarzenia z bitwy. Nakarmiona takimi materiałami wyobraźnia może z łatwością podsunąć sceny rozgrywające się tutaj niemal tysiąc lat temu...
Punktem, gdzie wyobraźnie spotyka się z rzeczywistością, jest kamienna płyta, umieszczona na miejscu ołtarza w opactwie - a ołtarz, według przekazów, stanął w miejscu, gdzie zginął podczas bitwy Harold Godwinsson.
Terytorium objęte zwiedzaniem zawiera przekładaniec zabytków z różnych czasów i miejsc - od najstarszych, XI wiecznych fragmentów klasztoru, po XIX wieczną mleczarnię. O dziwo, ta mieszanka nie robi wrażenia chaosu, a w jakiś sposób do siebie pasuje.
Duże wrażenie zrobiła na mnie krypta opactwa - fragmenty budowli z czasów rozszerzania klasztoru, dwa wieki po jego zbudowaniu.
W opactwie znajduje się także małe muzeum - w starym stylu (plansze i gablotki), niemniej całkiem interesujące. Znajduje się tam smakowity wybór eksponatów - od zdobionych kafelków podłogowych po fragmenty instrumentów muzycznych.
Battle jest niewątpliwie miejscem, które trzeba obejrzeć - ale trzeba być odpowiednio przygotowanym. Nie spodziewajcie się tam fajerwerków, czy tony eksponatów "z epoki" - wrażenie robi samo miejsce, krajobraz, i przede wszystkim kamienna płyta, ulokowana - jeśli wierzyć legendzie - na miejscu śmierci Haralda. Dużo więcej niż XI wieku spotkacie tam późniejszych epok - i w postaci zabytków, i architektury klasztornej. Są jednak one także interesujące i zrobiły na mnie spore wrażenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz