Tak jak zapowiadałam poprzednio, na jednym poście temat emigracji się nie skończy :) Tym razem trochę o tym, jak sobie w Albionie radzę z przędzeniem, farbowaniem i resztą wełnianej zabawy.
Kiedy wyjeżdżałam na emigrację, wśród innych wielce potrzebnych rzeczy, zabrałam ze sobą jakieś 150 gramów czesanki z polskiej owcy. Oraz wrzeciono. Wieczorami, po skończonej pracy, siadałam sobie z tym osprzętem na schodkach przed moją siedzibą, wzbudzając wśród współemigrantów niejaką konsternację oraz cały wachlarz emocji, od zdziwienia i niechęci po dziecięcy zachwyt. Po kilku tygodniach minipokaz przędzenia wraz z odpowiedziami na najczęściej zadawane pytania miałam opanowany doskonale (tak, z tej chmurki naprawdę powstaje nitka, nie, to się samo nie nawija, tak, mogę sobie odczepić nitkę od chmurki i przyczepić z powrotem, kiedy chcę).
Po tym, jak uprzędłam sobie pierwszą partię wełny, podniosłam sobie trochę poziom trudności i postanowiłam skręcić pierwszą w życiu podwójną nitkę.
A oto efekt dublowania.
Kłębuszek waży trochę powyżej setki gramów. Jestem z niego bardzo dumna, bo jest nawet - o dziwo - mniej więcej równy, i jak pierwsze nieśmiałe próby udowodniły, do naalbindingu zdatny.
Jak już jednak napisałam, przywiezione przeze mnie zapasy wełny nie były zbyt obfite. Na szczęście w Albionie takie braki można sprawnie uzupełnić. Jeszcze przed wyjazdem zrobiłam szybki przegląd Internetu pod kątem łupów do wywiezienia. Trochę nietypowy ze mnie Wiking, bo zamiast na złoto i niewolników polowałam głównie na czesankę i barwniki naturalne. A gdy tylko stan mojego konta na to pozwolił, zrobiłam pierwsze zakupy:
http://www.worldofwool.co.uk - sklep, w którym można znaleźć przegląd czesanek z całego świata - wełnianych i nie tylko, a także sprzęt do przędzenia, filcowania i farbowania. Ceny na poziomie ok. 1,5 - 2 funty za 100 gram. Ja zaopatrzyłam się w kilogram owieczki norweskiej - uwiodła mnie jej melancholijna mina na zdjęciu, a także wielce zachęcający opis rasy (według informacji ze strony - jedna z najstarszych na świecie, z grubym i długim, sprężystym włosem).
http://dyeing-crafts.co.uk - tutaj można kupić akcesoria do filcowania, przędzenia i tkania, czesanki (ale wybór jest dosyć ograniczony) - no i przede wszystkim barwniki naturalne. Zarówno te bardziej egzotyczne, jak koszenila czy indygo, jak i bardziej swojskie, jak rezeda czy orzech włoski. Polowałam oczywiście na marzannę barwierską - i dorwałam ją, chociaż nie za specjalnie porywającą cenę (10 funtów za 200 g razem z przesyłką).
Obydwa sklepy dostarczyły zamówiony towar szybko, sprawnie i bezproblemowo. A na zdjęciu poniżej zdobycze:
Oprócz polowania w Internecie prowadziłam (i prowadzę nadal) także nieśmiałe polowanie w terenie. Jakiś czas temu podczas spaceru natknęłam się na taki oto widok:
Po obfoceniu galasy zostały skrupulatne zebrane, ususzone,a lokatorzy przegonieni - kolejne etapy zabawy czekają na powrót do Polski.
A poniżej Feima w wersji prządki, dowód, że się nie obijam w Albionie:
I na deser jeszcze kilka fotek w temacie z miejscowych muzeów - z czasów anglosaskich (Canterbury Heritage Museum):
I z Roman Museum w Canterbury (zwróccie uwagę na nietypowy kształt tabliczki tkackiej):
Kiedy wyjeżdżałam na emigrację, wśród innych wielce potrzebnych rzeczy, zabrałam ze sobą jakieś 150 gramów czesanki z polskiej owcy. Oraz wrzeciono. Wieczorami, po skończonej pracy, siadałam sobie z tym osprzętem na schodkach przed moją siedzibą, wzbudzając wśród współemigrantów niejaką konsternację oraz cały wachlarz emocji, od zdziwienia i niechęci po dziecięcy zachwyt. Po kilku tygodniach minipokaz przędzenia wraz z odpowiedziami na najczęściej zadawane pytania miałam opanowany doskonale (tak, z tej chmurki naprawdę powstaje nitka, nie, to się samo nie nawija, tak, mogę sobie odczepić nitkę od chmurki i przyczepić z powrotem, kiedy chcę).
Po tym, jak uprzędłam sobie pierwszą partię wełny, podniosłam sobie trochę poziom trudności i postanowiłam skręcić pierwszą w życiu podwójną nitkę.
Wszystkie etapy: od chmurki do dubla |
A oto efekt dublowania.
Kłębuszek waży trochę powyżej setki gramów. Jestem z niego bardzo dumna, bo jest nawet - o dziwo - mniej więcej równy, i jak pierwsze nieśmiałe próby udowodniły, do naalbindingu zdatny.
Jak już jednak napisałam, przywiezione przeze mnie zapasy wełny nie były zbyt obfite. Na szczęście w Albionie takie braki można sprawnie uzupełnić. Jeszcze przed wyjazdem zrobiłam szybki przegląd Internetu pod kątem łupów do wywiezienia. Trochę nietypowy ze mnie Wiking, bo zamiast na złoto i niewolników polowałam głównie na czesankę i barwniki naturalne. A gdy tylko stan mojego konta na to pozwolił, zrobiłam pierwsze zakupy:
http://www.worldofwool.co.uk - sklep, w którym można znaleźć przegląd czesanek z całego świata - wełnianych i nie tylko, a także sprzęt do przędzenia, filcowania i farbowania. Ceny na poziomie ok. 1,5 - 2 funty za 100 gram. Ja zaopatrzyłam się w kilogram owieczki norweskiej - uwiodła mnie jej melancholijna mina na zdjęciu, a także wielce zachęcający opis rasy (według informacji ze strony - jedna z najstarszych na świecie, z grubym i długim, sprężystym włosem).
http://dyeing-crafts.co.uk - tutaj można kupić akcesoria do filcowania, przędzenia i tkania, czesanki (ale wybór jest dosyć ograniczony) - no i przede wszystkim barwniki naturalne. Zarówno te bardziej egzotyczne, jak koszenila czy indygo, jak i bardziej swojskie, jak rezeda czy orzech włoski. Polowałam oczywiście na marzannę barwierską - i dorwałam ją, chociaż nie za specjalnie porywającą cenę (10 funtów za 200 g razem z przesyłką).
Obydwa sklepy dostarczyły zamówiony towar szybko, sprawnie i bezproblemowo. A na zdjęciu poniżej zdobycze:
Oprócz polowania w Internecie prowadziłam (i prowadzę nadal) także nieśmiałe polowanie w terenie. Jakiś czas temu podczas spaceru natknęłam się na taki oto widok:
Po obfoceniu galasy zostały skrupulatne zebrane, ususzone,a lokatorzy przegonieni - kolejne etapy zabawy czekają na powrót do Polski.
A poniżej Feima w wersji prządki, dowód, że się nie obijam w Albionie:
I na deser jeszcze kilka fotek w temacie z miejscowych muzeów - z czasów anglosaskich (Canterbury Heritage Museum):
I z Roman Museum w Canterbury (zwróccie uwagę na nietypowy kształt tabliczki tkackiej):
Ostatnio u mojej cioci trafiłam na wrzeciono z początku XX wieku ... takie z grzebieniami do wełny ;) Muszę przyznać ,że zastanawia mnie, czy wełnę się łatwo przędzie czy wymaga to siły?
OdpowiedzUsuńWrzeciono po przodkiniach, fajna sprawa :) Nauka przędzenia na początku może sprawiać trochę problemów, ale kiedy już załapiesz, na czym no polega, idzie gładko - przynajmniej ze mną tak było. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń