Pełnia sezonu rekonstrukcyjnego zbliża się w tempie zastraszającym. Dlatego, mimo nagromadzenia zajęć, staram się znajdować czas na dłubanie na igle. Na szczęście tym razem przez dłuższą chwilę nie powinno mi zabraknąć materiału do realizacji rękodzielniczych zapędów - jakiś czas temu stałam się szczęśliwą posiadaczką kilograma wełnianej przędzy z górskiej owcy. Czarnej owcy, dodajmy.
Wełenka jest milutka w dotyku, delikatna...i bardzo cienka - musiałam chwilkę pokombinować, zanim wypracowałam dla niej odpowiedni ścieg. Jak zwykle ostatnio, bazowałam na Oslo, Mammen i pochodnych: mogę w sumie nazwać go "podwojonym Mammen" - tam, gdzie w zwykłym ściegu łapie się przy kciuku dwie nitki, ja łapię cztery. Ot i cała różnica. Być może ma toto swoją nazwę własną - jeśli tak, ja na nią nie trafiłam.
A oto i pierwsza rzecz, którą uskubałam tymże ściegiem:
Rękawisie
A to poniżej, to także górska owca, ale tym razem zwykła, szara, przędziona cienko - lecz spleciona w solidną podwójną nić. Ścieg Broden.
Skarpetki
Skarpetki bis
I taki mały bonus (wydłubany na pewne urodziny :)) Ścieg Mammen.
W środku ja :) |
Widok z profilu... |
...i me ponure wejrzenie w zbliżeniu. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz