poniedziałek, 14 stycznia 2013

Z pamiętników młodego farbiarza - część 4: zimowy spacer

Witam wszystkich noworocznie. Jako, że przez pewien czas byłam pozbawiona Internetu w domu, nie miałam jak puszczać pisaniny w świat. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - bez zjadacza czasu mogłam się oddać szeroko pojętemu rzemiosłu :) Bawiłam się i farbowaniem, i naalbindingiem, a rezultaty tej dłubaniny prędzej czy później wylądują tutaj...

Co prawda zima nie jest najlepszym czasem dla miłośników farbowania naturalnego. Liście dawno opadły, rośliny zwiędły i wymarzły, owoce wyschły albo coś je zjadło. Pisząc krótko: przyroda zdechła.
Ale naszło mnie na farbowanie i nie chciałam czekać aż do wiosny. Polazłam zatem na spacer w pobliskie leśne ostępy, celem upolowania właściwych składników.
Uprzedzając fakty: coś znalazłam. Rezultaty farbowania cosiem widać na zdjęciu poniżej: 

Cała trójca: pośrodku oryginalna wełenka, po prawej farbowanie trzciną, po lewej: mech i niezidentyfikowana huba

Motek z prawej strony barwiłam kwiatem trzciny. Ma on tę niewątpliwą zaletę, że można go znaleźć i zimą, nawet wtedy, gdy śniegu po kolana.
Tym razem postanowiłam nie uprawiać anarchii farbierskiej i zdać się na wypróbowany przepis (oczywiście, żeby mieć na kogo zrzucić winę w razie niepowodzenia).
Przepis zaczerpnęłam z książki W. Tuszyńskiej Farbowanie barwnikami naturalnymi. Przytoczę go w całości:

Wełnę bejcuje się, gotując ją 90 minut w wodzie z zawartością 240 g ałunu, po czym zostawia ją do wystudzenia, lekko wyciska i w wilgotnym stanie pozostawia na 2-3 dni. Zabejcowaną w ten sposób wełnę oraz 4-8 kg kwiatu trzciny układa się warstwami (najpierw kwiatostany, następnie wełnę, po czym znowu kwiaty, itd.) w kotle, zalewa zimną wodą (30 l), powoli doprowadza do wrzenia i gotuje 60 minut. Na koniec wyjmuje się wełnę z kotła, usuwa z niej kwiaty, płucze i suszy.

Podane ilości stosuje się do farbowania ok. 1 kilograma wełny.

Etapy napychania gara trzciną

Autorka obiecuje ciemny, złoto-żółty odcień. Patrząc na rezultat mojego farbowania (motek na zdjęciu po prawej), mogę uznać, że eksperyment zakończył się wymiernym powodzeniem. Wełna ma kolor trochę ciemniejszy niż barwa słomy. A farbowałam nie białą wełnę, ale szarą - dla porównania niebarwiony motek znajduje się pośrodku zdjęcia. Chętnie powtórzę kiedyś eksperyment na bielutkiej wełnie.

Jedna uwaga: ponieważ nie mam w domu wagi, część składników odmierzałam na tzw. oko (trochę anarchii jednak się wkradło). Miałam ok. 100 gramowy motek, więc odpowiednio powinnam zużyć ok. 400 - 800 g kwiatu trzciny. Użyłam wiąchy sportretowanej na zdjęciu poniżej (ok. 30 trzcin).


Motek nr 2 (ten po lewej) to już z kolei kompletna anarchia (musiałam odreagować). Co prawda zaprawiony ałunem przepisowo, jak pani Tuszyńska każe, ale samo farbowanie było radosną spontaniczną twórczością.
Zebrałam co następuje:
 - trochę leśnego mchu
 - jakieś żółtawe, drobne grzybki porastające pień
i wrzuciłam do gara. O tak:


Najpierw bulgotało to sobie spokojnie przez godzinę samo, potem przez kolejne dwie razem z motkiem wełny (a potem jeszcze stało i stygło przez noc).
Na początku zapowiadało się radośnie, bo ciecz w garnku przybrała kolor szary. Ufarbować szarą wełnę na szaro, to chyba byłby szczyt moich osiągnięć barwierskich. Ale później mikstura zachowała się przyzwoicie i nieco zmieniła odcień - na khaki. Co było do okazania na zdjęciu powyżej.

Motki zostały już zużyte (przerobione na naalbindngowe czapki), a ja ostrzę sobie zęby na kolejne zimowe polowania po lasach. Pani Tuszyńska podpowiada, że powinnam jeszcze przynieść:
 - opadłe szpilki modrzewia
 - opadłe, długo leżące, zamknięte szyszki jodły
 - porosty ze świerka
 - gałązki jodły
A do tej listy na pewno dorzucę jakieś własne spontaniczne zbieractwo. Jeśli wyjdzie mi pinky róż albo mikstura piorunująca, na pewno dam znać.

P.S. Mała uwaga co do zdjęcia, na którym motki wyszły mocno melanżowe:
 - po pierwsze primo startowa wełna jest melanżyk, co widać pośrodku;
 - po drugie primo aparat mój robi kiepskie zdjęcia w pomieszczeniach.
W rzeczywistości jednak farbowanie wyszło TROCHĘ równiej :)

6 komentarzy:

  1. piękne,ja też stosuję samowolkę w barwieniu;) w sumie nawet nie pomyślałam,żeby wybrać się na polowanie po rośliny o tej porze roku, a trzcin ci u nas dostatek, muszę spróbować!!!pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. A to coś to co to jest?

    I czy wszystkie trzy farbowałaś tym samym?

    Wyglądają świetnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. >DeeDee - mnie ten kwiat trzciny ciekawił od dawna, trochę wątpiłam, czy coś mi wyjdzie na szarej wełnie, ale zaryzykowałam i nie żałuję :) a samowolka barwierska to jest to, co tygryski lubią najbardziej, nigdy nie wiadomo, jaka magia wyłoni się z kotła :)

    >Healthy - motek pośrodku to wełna niebarwiona (oryginalny kolor: szary, melanżowy, po prawej stronie: motek farbowany kwiatem trzciny, po lewej: farbowany mchem i hubą leśną.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla porządku podpisałam foto :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasiuniu, A nie farbujesz w emaliowanym garnku? Mi taki jak masz reagował i zmieniał barwy :/

    OdpowiedzUsuń
  6. >Rzepicha
    mój garnuszek to stal-nierdzewka, chociaż może nie wygląda (jest po ciężkich przejściach)... W takim teoretycznie kolory nie powinny robić żadnych numerów. W każdym razie te kilka razy, kiedy farbowałam wg jakiegoś przepisu, wychodził mi z grubsza kolor taki, jaki powinien (co najwyżej blady, no, ale to już kwestia odpowiedniej ilości barwnika)

    OdpowiedzUsuń